Od czasu do czasu zaglądam do moich przepastnych szuflad w
kuchni. Od razu dementuję plotki, że produkty do nich wrzucone wychodzą z nich
same i to po kilku latach. Nieprawda. Wszystkie mają, jeśli w ogóle mają,
aktualną datę ważności. Wykorzystuje je regularnie, choć nie ukrywam, że czasem
jestem zaskoczona tym, co znajduję.
Właśnie tak było z pęczakiem.
Kasza jak kasza. Nie pamiętam szczegółowo w jaki sposób
weszła w moje posiadania, ale czy to ważne… Ważne, że weszła.
Pewnego razu, gdy szukałam pomysłu na obiad wpadł mi ręce ów
pęczak, a ponieważ kompletnie nie pamiętałam co to, po co to i jak to,
postanowiłam się nim zająć.
Przepis na opakowaniu jest banalny. Idealny dla mnie.
Zagotować 300 ml wody z pół łyżeczki soli. Dodać 125 gr
kaszy oraz łyżeczkę oleju. Ugotować.
Byłam baaaaardzo pozytywnie zaskoczona smakiem. Po prostu rewelacja.
Od razu zjedliśmy go na obiad. Na kolację dodałam go do sałatki, a dzieci
wcinały z jogurtem. To był mój pierwszy raz z pęczakiem, ale nie ostatni. A
ponieważ zaraz się skończą jego zapasy, czas nadejdzie na kolejną tajemniczą
torebkę pełną pysznych niespodzianek.
Fantastyczny z cukinią, suszonymi pomidorami, serem pleśniowym i posiekaną rukolą :)
OdpowiedzUsuńzrobiłam i ja:)pyyyyycha!!!!!!
OdpowiedzUsuń