Zwykle jest jednym z
ostatnich szaleństw w sezonie
słoikowym. Jest ukoronowaniem moich całoletnich potyczek wekowych. Nazwałabym go nawet królem spiżarni, ale żeby nie zapeszyć (znaczy
co by się nie zepsuł w spiżarni), niech pozostanie tylko szarą eminencją. Po nim już tylko papryka (oczywiście z octem), a i to nie zawsze.
6 kg pomidorów
3 szt. duże marchewki
3 szt. pietruszki
6 szt. jabłek
3 szt. cebuli
1.szt. selera
Sól, pieprz, 1/2 szklanki cukru, łyżka cukru, łyżka sproszkowanego lubczyku
Pomidory sparzyć, obrać ze skórki, pokroić w cząstki. Ugotować (bez wody, tylko w sosie własnym) z pokrojonymi cebulą, włoszczyzną i obranymi jabłkami (bez gniazd nasiennych). Gotować, aż wszystkie składniki będą miękkie. Jeśli pokroimy warzywa na mniejsze kawałki, szybciej zmiękną. Przyprawić do smaku. Zmiksować. Aby nie było pestek, grudek itd. przetrzeć jeszcze wszystko przez sitko. Przelać do słoików. Postawić na zakrętce. Zapasteryzować.
Fakt, czasem w moje ręce wpadną jeszcze inne nie planowane łakocie tak jak kilka dni temu brzoskwinie. Rodzice uraczyli mnie
koszykiem dojrzałych, pysznych owoców, idealnych na dżemik. Je jednak traktuję jako bonus za dobrze przepracowane lato. Nie twierdzę, że jeśli na rynku w
listopadzie na straganie jakiś pomidorek czy jabłuszko się do mnie uśmiechną, to przejdę koło nich obojętnie. Pewnie jak zawsze w takich sytuacjach błyśnie mi w głowie myśl, że mam jeszcze kilka pustych słoików i może między napisaniem relacji z sesji Rady Gminy,
odebraniem syna ze szkoły, a rozwieszeniem prania znajdę chwilkę na ponowne otwarcie przetwórni.
I znów piszę nie na temat. A temat brzmi Ketchup.
W moim domu ketchup spożywany jest w ilościach hurtowych. Jem go ja, mój mąż, dzieci, brat, goście… Ja używam go najczęściej jako dodatek do kanapek, ale są dni, kiedy dodaję go absolutnie do wszystkiego. Kanapki, makaron,
naleśniki, omlety, warzywa, mięsa…. Tłumaczę to sobie burzą hormonów, co
pewne dalekie od prawdy nie jest.
Gdy zobaczyłam jaką wielką namiętnością obdarzyli ketchup moi synowie postanowiłam zrobić im własną wersję. W ubiegłym roku pierwszy raz przygotowałam kilka słoików na
próbę. Wyszły ze spiżarni się po 3 tygodniach, więc w tym roku
postanowiłam zrobić ilość jak dla pułku wojska. Zobaczymy na długo wystarczy.
Tak naprawdę ketchup to trochę za duże słowo na moje wynalazki. W moim wydaniu jest to po
prostu bardzo smaczny przecier warzywny. Podany jednak w opakowaniu po
sklepowym ketchupie urasta w oczach moich dzieci do rangi mega smakołyku.
Poniżej orientacyjne ilości i proporcje. Całość zmieściła się w 2 garnkach (6 litrowych) jednak po odparowaniu i
zredukowaniu wystarczyło na 1 garnek. Jeśli dodamy
marchewkę więcej lub mniej nic się nie
stanie. A dosmaczyć należy według własnych kubków
smakowych. Ja zrobiłam ze względu na dzieci wersję łagodną.
3 szt. duże marchewki
3 szt. pietruszki
6 szt. jabłek
3 szt. cebuli
1.szt. selera
Sól, pieprz, 1/2 szklanki cukru, łyżka cukru, łyżka sproszkowanego lubczyku
PS. Tak robiłam ten ketchupek i podśpiewywałam całe popołudnie pod nosem: "Adios pomidory, adios ulubione, słoneczka zachodzące za mój zimowy stół..."
Komentarze
Prześlij komentarz