Czasem mam wrażenie, że powinny się tu znaleźć same
wyjątkowe historie i przepisy.
Piszę czasem coś, a potem chowam głęboko do pliku z
przekonaniem, że zwykły kotlet nie godny opisu w tym zacnym miejscu.
Z drugiej strony przecież jedzenie jest tu i teraz. Nie
jadam codziennie w eleganckich restauracjach. Nie gotuję wykwintnych dań. Przykładowy
kotlet jest nieodzowną częścią obiadu. Czasem jednak jego pyszność nie idzie w
parze z jego fotogenicznością. Bywa, że aż nie chce mi się wyjmować aparatu
fotograficznego. A wpis na tym blogu przecież powinien być opatrzony jakimś
apetycznym kąskiem. W dobie obrazków atakujących mnie z każdej strony, nie
wyobrażam sobie pisania o jedzeniu bez pokazania go. Mało tego, wątpię, żeby
ktokolwiek zaglądał tu, gdyby nie było żadnej fotki.
Przyznam się, że sama jestem uzależniona trochę od przekazu
wizualnego. Fajnie, żeby koło obrazka była jeszcze treść. Ale pewnie, zrzucę
teraz winę na moją podświadomość, wolę
się mniej wysilać i zadowalam się kolorowymi, niewiele wnoszącymi do mojego
życia treściami.
No właśnie po kilku tygodniach wreszcie znalazłam coś
wyjątkowego, godnego opisania na tych internetowych łamach.
Przez całą wiosnę, lato i jesień walczyłam ze słoikami.
Zwykle wychodziłam z tych potyczek zwycięsko, czasem kończyło się koszem na śmieci.
Seria nalewkowa okazała się prawdziwym wyzwaniem, a efekt
doprawdy jest wart pochwalenia się całemu światu.
Nie zalewałam spirytusem wszystkiego co mi wpadło w ręce.
Nie miałam, aż tyle alkoholu. Systematycznie natomiast szukałam nowych smaków
lub takich, które zawsze ze spiżarni w niezidentyfikowanych okolicznościach
wyparowują zawsze jako pierwsze.
W tym roku zakupiłam też większe słoje z myślą o pożenieniu
owoców z alkoholem. Okazały się tak duże, że musiałam dokupywać zalewy. Owoców
wystarczyło.
W tym roku porwałam się na zrobienie:
- nalewki na wiśniach od Anki z Palędzia
- nalewki na jeżynach zbieranych w lesie podczas wycieczki
rowerowej po okolicach Żelichowa
- nalewki czereśniowej na najsłodszych czereśniach jakie w
życiu jadłam
- nalewki na mirabelkach z ogrodu cioci Basi z Lubcza
- nalewki na pigwie od Oli
- nalewki na brzoskwiniach od Ewci z dodatkiem melona
Wszystkie na słooooodko.
Idąc tropem tego, że bardzo lubię przygotowywać nalewki.
Postanowiłam wzorem mojej mamuni przygotować zestawy degustacyjne dla „zasłużonych”.
Zakupiłam na tę ewentualność zestaw nowych piersiówek
(pojemność 200 ml) z zakrętkami.
Postanowiłam rozesłać moje serce (bo w końcu w moje nalewki wkładam całe serce)
na cały świat.
Pierwsze słodkie i lekko oszałamiające zestawy powędrowały
do Palędzie i Skórzewa. Kolejne trafią do różnych dobrych ludzi w całej Polsce,
a nawet za naszą zachodnią granicą.
Starałam się urozmaicić zestaw startowy, niemniej trzymać
się tegorocznych roczników. Niektóre naleweczki jeszcze muszą się przegryźć.
Każdy jeden zestaw był selekcjonowany. Każdy jest dawany z
najczystrzymi intencjami. Podarunek nalewkowy nie służy rozpijaniu
społeczeństwa, a wyłącznie pobudzeniu kubków smakowych obdarowanych.
Dodam, że nie robię nalewek w ilościach hurtowych. Każdego
smaku jest zaledwie 1 – 2 litry. Sama też nie piję moich nalewek na potęgę. Wszak
najlepiej smakują w towarzystwie gości, których ostatnie goszczę niezwykle
rzadko.
Wszystkim obdarowanym życzę smacznego.
Komentarze
Prześlij komentarz