Wierzę, że jaka Wigilia taki cały rok.
Kolejny zapowiada się raczej spokojnie. Ani razu nie
nawrzeszczałam na nikogo, tylko raz strzeliłam focha, a lekkie denerwowanie się
na dzieci, biorę raczej za urozmaicenie dla domowej sielanki. Wszystko mi
wychodziło, myśli jasne, tempo szybkie. Zapowiada się dobry rok.
Zeszłoroczna Wigilia też była raczej spokojna i nic nie
zapowiadało rewolucyjnych zmian w moim życiu. Wierzę jednak dalej – kwestia przyzwyczajenia
J, a podsumowanie 2012
innym razem.
Tak to jest, że 24 grudnia w moim domu oficjalne jest tylko
śniadanie i kolacja. Obiadu nie ma lub każdy organizuje go sobie sam –
najczęściej w oparciu o pierwotną zasadę „każdy ma to, co upoluje”. Ci, co są
zaangażowani w gotowanie i próbowanie, jednym słowem są przy paśniku – mają oczywiście
dużo łatwiej polować J
Pamiętajmy, że obowiązuje post.
Pora wieczerzy - po zmroku, pierwszej gwiazdki wypatrują już
tylko dzieci. Jeśli nie mamy innych ograniczeń (jak na przykład gość jadący z
innej kolacji) to zasiadamy do stołu około 16.00 – 17.00. Zwyczaj jest taki, że
zaczynamy od dzielenia się opłatkiem. Wszystkie potrawy są już przygotowane, wszyscy
odświętnie ubrani (jakkolwiek to brzmi) i niezwykle głodni. Każdy każdemu
składa życzenia. W gronie najbliższych są zwykle bardziej osobiste i wyszukane,
niż z dalszą rodziną „no to wszystkiego najlepszego, no i dużo zdrowia”. Po
wyściskaniu wszystkich siadamy do kolacji. Pierwszą potrawą zawsze jest zupa
grzybowa (na suszonych grzybach) z makaronem. Potem na stół wjeżdżają:
·
pierogi z kapustą i grzybami (suszonymi)
·
jagiełki (kasza jaglana z bułką tartą)
·
gotowany Jaś (taki groch z bułką tartą)
·
kompot z suszonych owoców
·
chleb
·
smażony karp
·
smażone kapelusze grzybów z zupy
·
śledź w cebulce i oleju
·
ryba po żydowsku (karp w słodkiej galarecie z
bakaliami)
·
makiełki (makaron z makiem z bakaliami na
słodko)
·
kapusta z grochem
W moim domu, Wigilia Bożego Narodzenia to jedyny wieczór, kiedy restrykcyjnie przestrzega się pewnych zachowań. Troszkę z wyboru, troszkę bez zastanowienia, ale zawsze z przyjemnością. Tak jak pamiętam, tak zawsze przygotowuję ten sam zestaw dań. Choć dam głowę, że różni się on od tego, jaki serwowała babcia mojej babci.
Na wigilijnym stole mojego męża tradycyjny zestaw
prezentował się nieco inaczej: chleb, ziemniaki, śledź w śmietanie, śledź w
oleju, pierogi z kapustą i grzybami, barszcz czerwony z uszkami (z grzybami),
kompot z suszonych owoców, karp smażony, kapusta z grzybami, makiełki.
Po wieczerzy zwykle przychodzi Święty Mikołaj (ewentualnie
po wielkopolsku Gwiazdor). W tym roku okazał się jegomościem niezwykle majętnym
nie lękającym się kryzysu. Zwłaszcza dzieci zostały obdarowane z nawiązką, bo
połowa prezentów pochodziła spoza listy oficjalnie przesłanej do siedziby w
Laponii.
Z resztą na stołach też nie było widać spowolnienia
gospodarczego szeroko omawianego w mediach. Uginały się od specjałów
wszelakich, w większości przygotowywanych na specjalne okazje. Niektóre z nich
właściwie nigdy nie pojawiają się w menu poza tą jedną wieczerzą.
Kiedy byłam mała, mama mnie zapewniała, że należy spróbować każdej
jednaj potrawy, bo każda z nich symbolizuje dobrobyt w innej dziedzinie. Nieskosztowanie
którejkolwiek mogło by oznaczać problemy. Była więc potrawa zapewniająca
zdrowie w przyszłym roku, pełen portfel i szczęście. Dziś oczywiście nie
pamiętam za co odpowiadał śledzik czy makiełki, mama z reszta tez nie, ale sentyment pozostał i próbuję
wszystkiego bez wyjątków.
Zestaw potraw wigilijnych to jedno, a zestaw świąteczny to
jednak szerszy temat. Dużo gości, to i dużo frykasów. Korzystając z okazji, że
w tym roku była głównie gościem. U rodziców jestem co prawda gościem, ale na
prawach rezydenta, odwiedziliśmy jeszcze Brata męża. Miałam więc okazję
popróbować ogromnej ilości pyszności: ryby po grecku, bigosu, śledzia na ostro,
śledzia w śmietanie, sałatki warzywnej, klasycznej w dwóch odsłonach, zimnych
nóżek, faszerowanego kuraka w pomarańczach, rosołu z lanymi kluskami,
pieczonego łososia, pasztetów, samemu robionych i wędzonych wędlin i mięs. Po
prostu wypas.
No i jeszcze słodkości. Makowce (rolady, serokami,
przekładańce), pralinki z owocami z nalewek, serniki, szarlotki, pierniki,
pierniczki… Jeśli, któreś z ciast pominęłam to bardzo przepraszam, z przepychu i
obżarstwa zwyczajnie zapomniałam.Dodam jeszcze, że zaczęliśmy świętować już w niedzielę i przy wtorku czuję się już mocno napasiona. Do tego wszystkiego nie mam dość i zaraz chyba zażyję „rapacholin”, czyli własnoręcznie pędzone przez moją mamę „likarstwo”, czyli naleweczkę J
Wesołych Świąt!
Komentarze
Prześlij komentarz