Początek lipca to dla mnie zawsze przygoda z czerwonymi porzeczkami.
Za dawnych czasów porzeczki czekały na mnie w Romanowie, na naszej działaczce za Rzgowem. Tyle, że kiedyś obieranie krzaczków z czerwonych kuleczek dłużyło mi się niemiłosiernie i nie było moim ulubionym zajęciem. Jakkolwiek banalnie to zabrzmi - czasy się zmieniły, perspektywa poszerzyła i podejście do zrywania owoców w sadzie też.
Gdy teraz zasiadam przed krzakiem na stołeczku z miską przed sobą, to wiem, że czeka mnie absolutny, niezbędny i konieczny reset. Kilka godzin NIEmyślenia, NIEstresowania się, bez rozważań egzystencjalnych i zasadniczych, bez zmartwień i wyzwań. Tylko lekka praca fizyczna na świeżym powietrzu, zwykle w słoneczku, bez pośpiechu i nic więcej. W życiu bym nie przypuszczali, że zbieranie poprzeczkę może tak relaksować.
Dochodzi jeszcze jeden pozytywny aspekt porzeczkowania - soczek.
U mnie w domu z porzeczek robiło się wino, u męża wyrabiało się sok i tę tradycję postanowiłam kontynuować.
W naszym domu soki idą w ilościach hurtowych. Dzieci lubią pić wodę z sokiem. Ja lubię, kiedy ją piją z prawdziwym, domowym sokiem.
Żadna, choćby i monstrualna ilość wyprodukowanego soku nie jest przesadzona i nie ma mowy o zmarnowaniu materiału. Każda jedna poprzeczka - rzecz święta!
Do wytworzenia soku potrzeba tylko: owoców, cukru oraz wody do parownika.
Świeżo zebrane porzeczki najpierw płuczemy. My płuczemy w mega miednicy na podwórku. Wy możecie płukać jak chcecie.
Następnie do najlepszego na świecie sokownika (produkcji CCCP) wrzucamy przemiennie owoce i cukier. Na jeden pełen sokownik potrzeba 2 kg cukru.
Nastawiamy na piec i HEJAH! Czekamy na soczek. Butelkujemy lub słoikujemy. Zalane wodą do 3/4 wysokości butelki pasteryzujemy około 30 minut.
W sumie wyszły nam 22 mniejsze i większe butelki pełne słodkiego soku.
To powinno do zimy wystarczyć.
U mnie w domu z porzeczek robiło się wino, u męża wyrabiało się sok i tę tradycję postanowiłam kontynuować.
W naszym domu soki idą w ilościach hurtowych. Dzieci lubią pić wodę z sokiem. Ja lubię, kiedy ją piją z prawdziwym, domowym sokiem.
Żadna, choćby i monstrualna ilość wyprodukowanego soku nie jest przesadzona i nie ma mowy o zmarnowaniu materiału. Każda jedna poprzeczka - rzecz święta!
Do wytworzenia soku potrzeba tylko: owoców, cukru oraz wody do parownika.
Świeżo zebrane porzeczki najpierw płuczemy. My płuczemy w mega miednicy na podwórku. Wy możecie płukać jak chcecie.
Następnie do najlepszego na świecie sokownika (produkcji CCCP) wrzucamy przemiennie owoce i cukier. Na jeden pełen sokownik potrzeba 2 kg cukru.
Nastawiamy na piec i HEJAH! Czekamy na soczek. Butelkujemy lub słoikujemy. Zalane wodą do 3/4 wysokości butelki pasteryzujemy około 30 minut.
W sumie wyszły nam 22 mniejsze i większe butelki pełne słodkiego soku.
To powinno do zimy wystarczyć.
PS. Miałam okazję (nie mylić z przyjemnością) trzymać w ręku coś co nazywało się "Dar lata. Syrop o smaku malinowym". Z Biedronki. Śliczna etykieta pełna uśmiechniętych malinek zachęcała do zakupu i spróbowania.
Jednak po odwróceniu butelki i przeczytaniu składu obawiam się, że każdego entuzjazm momentalnie opuszczał. Toż ten produkt cywilizacji nie ma nic wspólnego z naturą i sokami. Bleeee.......
"Syrop o smaku malinowym. Pasteryzowany. Z soków zagęszczonych.
Skład: cukier (A) i/lub syrop glukozowo - fruktozowy (B), soki z owoców zagęszczonych z: malin (19%) i aronii (11%), woda, regulatora kwasowości - kwas cytrynowy, substancja wzbogacająca - witamina C, barwnik - karmel, aromat. A, B - w zależności od użytych składników, patrz nadruk na zakrętce."
Na zakrętce był nadruk AB.
Smacznego.
Komentarze
Prześlij komentarz