Przejdź do głównej zawartości

Wielkanoc - cuda i mazurki



Święta Wielkanocne anno domini 2013 już za mną. W ferworze przedświątecznym nie miałam niestety czasu na oddanie się frywolnym wariacjom kulinarnym, a tylko na pisanie takie sztywne, gazetowe i odarte z finezyjnych szpileczek i osobistych wycieczek. Z końcem miesiąca wena na szczęście mnie nie opuściła i teraz mogę – z tygodniowym już dystansem – dzielić się z Wami Wielkanocnymi doznaniami kulinarnymi.


Przyznam się, że przed Świętami w kuchni się nie przemęczałam, choć nie próżnowałam całkowicie. Na Wielkanocnym stole mojej produkcji były tylko mazurki, pasztet i sernik. Resztę wspaniałości zapewniali gospodarze, czyli Maryla i Marek.


Każde Święta są wyjątkowe. Jedne wspomina się przez lata, inne trwają chwilę i za nic nie można sobie później przypomnieć, który to rok. Nie wiem, czy te będziemy wspominać latami czy nie, ale z dzisiejszej perspektywy stwierdzam, że dawno takiego wypasu na stole nie było. Nie chcę tu absolutnie obniżać jakości poprzednich Świąt, zasłonię się tu także odrobinę niepamięcią, ale pomimo, że jest tydzień później, wciąż jestem pod wrażeniem.


Był pyszny biały barszcz z nutką chrzanową podawany w chlebie. Była oczywiście biała kiełbasa, takiej jakiej nigdzie się nie kupi w sklepie „made by Kapitan Marek”. Był pieczony własnoręcznie chleb. Był szał wędlinowy (nie żartuję: SZAŁ!) – wędzone, surowe, kręcone - wszystkie kręcone przez Marka w Żelichowie. Podjadane na śniadanie, na drugie śniadanie, przed obiadem, po obiedzie, na podwieczorek, jako zakąska, przegryska, mimochodem i całkiem bezwiednie. Były paszteciki ze szpinakiem. Były znakomite mięsa – rolady i nadziewane na poniedziałkowy obiad. Był makowiec i niezawodny budyniowiec. No i było oczywiście "jajeczko" jak poniżej. I mnóstwo innych cudownych potraw. Nie sposób wszystkiego wymienić, serio, serio.

 
A między jednym wielkim żarciem, a drugim był spacer w śnieżnym lesie z widokiem na sarny, była „kanapka z dżemem”, był Monopol w wersji dla fanów zespołu Metallica. Obie gry wygrała drużyna najmłodsza! A niech im będzie! Była jazda rowerem wokół kominka. Była kawusia przygotowywana przez profesjonalnego baristę ;-) Było naprawdę fajnie.


Ale trzeba by tu podzielić się przepisem na tak udane święta. Nie będę czarować i nie podam przepisu na wędliny, ani mięsa. Podam przepis niezawodny przepis na mazurek pomarańczowy. Robię go niezmiennie od lat i zawsze smakuje mi tak samo dobrze. Zawsze robię dwa rodzaje mazurków i zawsze pomarańczowy . Drugi różnie, ostatnio zasmakował mi orzechowo –miodowy.

Obojętnie jakie nadzienie zrobię zawsze robię kruchy spód wg. przepisu:

2 szklanki mąki pszennej
paczka masła

¾ szklanki cukru
2 żółtka

cukier waniliowy
łyżeczka proszku do pieczenia

 

Nadzienie pomarańczowe:
3 duże pomarańcze
1 cytryna

Około ½ szklanki cukru pudru
Masło należy ukręcić z żółtkami, cukrem i cukrem waniliowym na jednolitą masę. Dodajemy mąkę pomieszaną z proszkiem do pieczenia. Wyklejamy cienko blachę ciastem. Można ciasto układać na papierze lub bezpośrednio na blasze wysmarowanej tłuszczem i posypanej  bułką tartą. Należy zostawić mały rant. Piec na złoto w temperaturze 180° C. Trzeba pilnować i sprawdzać ciasto. Każdy piekarnik piecze inaczej, a ciasto łatwo przepiec.

Cytrusy należy porządnie wyszorować pod gorąca wodą, podzielić na kawałki i zmielić wszystko bez pestek, ale ze skórką przez maszynkę. Podgrzewać w rondelku razem z cukrem pudrem, aż mocno zgęstnieje. Trzeba często mieszać, lubi się przypalić. Niecierpliwi mogą dodać 2 łyżeczki żelatyny.
Kiedy mamy już upieczone ciasto, nakładamy nadzienie na wierzch. Równamy i ozdabiamy tym co lubimy. Orzechy, polewa czekoladowa, migdały… Nie ma ograniczeń.

Smacznego!
 

PS. W tym roku małą blaszkę z mazurkami wysłałam pocztą do mamy, pocztexem właściwie. Zapakowałam jak umiałam i co? Nie dosyć, że dotarły na czas to jeszcze w nienaruszonym stanie. Niebywałe! Podobno były też pyszne.
 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Łosoś kiszony

W ubiegły weekend brałam udział w uroczystościach związanych z I Komunią Świętą naszej chrześnicy. Uroczystość zacna, piękna, uduchowiona. Dziecko zadowolone i odpowiednio zmotywowane. Wbrew panującej modzie uroczysty obiad odbył się w domu, tak jak drzewniej bywało. Obiad przygotowali właściwie wszyscy. Każdy coś wniósł od siebie. Nawet jeśli nie gotował w kuchni, to szykował stół. Menu było tradycyjne, ale takie jak wszyscy lubią. Przystawka: kiszony łosoś na sałacie z octem balsamico. Zupa: rosół z makaronem Danie główne: schab ze śliwką, zrazy wołowe, młoda kapusta, sałatka marchewkowa z jabłkiem, młode ziemniaczki, kluski śląskie Deser: tort, sernik, szarlotka z lodami *** Wszystko co powyżej już kiedyś gotowałam, piekłam i pichciłam. Jedynie łosoś kiszony mnie zafrapował. Mama zdradziła mi na szczęście jak go zrobiła i teraz mogę się z Wami podzielić dobrą nowiną. Bo proste to, a pyszne!! Bardzo świeży płat łososia należy oczyścić i umyć, oskrobać ...

Łódeczki z cykorii z serem pleśniowym, gruszką i orzechami

Każdy na pewno ma swoje TOP TEN kulinarne, spisane lub ujawniające się przy wyjątkowych okazjach. Na mojej liście bardzo wysokie miejsce zajmuje ser z niebieską pleśnią, najlepiej w duecie z gruszką lub winogronem. Kiedy za oknem pogoda nastrajająca melancholijnie, siąpi deszcz, wiatr zwiewa czapki z głów, trudno się skupić, lubię zrobić coś nie pracochłonnego, prawie dietetycznego, zawsze smakowitego -   łódeczki z cykorii serem pleśniowym z gruszką i orzechami. 2 cykorie 100 gram sera z niebieską pleśnią (typu rokpol) 1 słodka gruszka garść orzechów włoskich ocet balsamiczny Przygotowanie super proste. Na listku cykorii ułożyć pokrojone w cienkie plasterki gruszki, pokruszyć ser, dodać kilka kropel octu balsamicznego i udekorować orzechem. Nigdy nie mam dość J

Kurpiowskie smaki

    Kilka dni temu uczestniczyłam w wyprawie na Kurpie, czyli w rejon Polski dotąd mi znajomy tylko z nazwy jak Nowa Zelandia czy Przylądek Dobrej Nadziei. Okazało się, że ten malowniczy rejon jest zaledwie 400 km stąd, tuż przed Mazurami, na granicy Mazowsza. Widoki są tam aż po horyzont, pola zielone, na nich krówki jak z Chełmońskiego. Pewnie tu nas też tak kiedyś było, zanim deweloper zaczął budować białe domki z mini ogródkami z katalogu, zanim wprowadzono gospodarstwa wielkopowierzchniowe i wszędobylską modyfikowaną lub nie modyfikowaną genetycznie kukurydzę. Widoki sielskie, noce naprawdę czarne, a ludzie zaciekawieni i przyjaźnie nastawieni. Wsi spokojna, wsi wesoła… Wyprawę organizowała Lokalna Grupa Działania Źródło, stowarzyszenie działające na rzecz gmin Dopiewo, Buk i Stęszew.   Byliśmy zakwaterowani w gospodarstwie agroturystycznym Dorota w Czarni. Miejsce idealne dla zbłąkanego turysty, gdzieś między polami i lasami, do końca nie wiadomo gdzie. Od...