Nie, nie przestałam gotować, jeść i zachwycać się kuchnią.
Włączyłam tylko pauzę. Pauzę na pisanie o jedzeniu. A pisałam cały czas. Do
gazety, do pamiętnika, kleiłam teksty mądre i całkiem idiotyczne, zwykle bez
sensu, ale istotne dla świata. I prawie żaden nie nadawał się do umieszczenia
na tym blogu. Ale wróciłam J
Postanowiłam w ostatnim czasie odkurzyć słoje z nalewkami z zeszłego roku. Tak to już u mnie jest, że pewne tematy czekają troszkę dłużej niż inne, choćby były nie wiem jak smakowite. Tak właśnie było z nalewkami. W telewizorze właśnie pokazywano światu nowego papieża Franciszka, gdy mnie natchnęło, że wypadało by zlać nalewki. Na pierwszy ogień poszła nalewka gruszkowa i winogronowa. Obie kombinowane.
Teraz, po prawie miesięcznej przerwie czuję się jakby był to
był mój pierwszy wpis w ogóle. Czuję się troszkę jak beniaminek, żeby nie
porównać do innych apetycznych pierwszych razów.
A skoro zaczynam od nowa, wypadałoby się czymś pochwalić. Postanowiłam w ostatnim czasie odkurzyć słoje z nalewkami z zeszłego roku. Tak to już u mnie jest, że pewne tematy czekają troszkę dłużej niż inne, choćby były nie wiem jak smakowite. Tak właśnie było z nalewkami. W telewizorze właśnie pokazywano światu nowego papieża Franciszka, gdy mnie natchnęło, że wypadało by zlać nalewki. Na pierwszy ogień poszła nalewka gruszkowa i winogronowa. Obie kombinowane.
Winogronowa powstała, gdy nie miałam serca wyrzucać „zmasakrowanych”
owoców winogron, które zostały po produkcji soku. Zasypałam je brązowym cukrem,
zalałam wódką i spirytusem, odstawiłam do spiżarki i tradycyjnie o niej zapomniałam.
Nalewka wyszła wyśmienita i klarowna, tylko syf, przepraszam męty na dnie nie
dawały mi spokoju. Próbowałam za radą specjalisty przefiltrować „nektar” przez
filtr do kawy, ale metoda okazała się mało skuteczna. W końcu delikatnie zlałam
napój, a resztę wysączyłam cichutko bekając.
Gruszkowa właściwie jest klasyczna, jeśli można tak rzec.
Obrane, soczyste i pyszne gruszki najpierw zasypałam cukrem, a gdy puściły sok,
zalałam je wódką i spirytusem (pół na pół) z odrobiną prawdziwej wanilii. Naleweczka
ma kolor słońca i jest niezwykle aromatyczna.
Ale wróćmy do dziś. Owoce, które pozostały po zlaniu nalewek
u mnie się nigdy nie marnują. W ślad mojej mamusi przerabiam je na „pralinki”,
o naszemu cukiereczki. Mam taki słoik, do którego wrzucam różne owoce z
nalewek, co by się zaprzyjaźniły i nabrały nowego wyrazu. Tym słoikiem właśnie dziś
się zajęłam.
Pralinki z owoców z nalewki z gorzką czekoladą i orzechami
Owoce z nalewek, czerwone: maliny, porzeczki, truskawki i
jakie tak inne się znajdą.
Najpierw miksuję owoce – nie bardzo dokładnie, jeśli zostaną
kawałeczki, pralinki będą smaczniejsze. Stawiam je na dwa dni na kaloryferze do
odparowania od czasu do czasu mieszając.
Dodaję gorzką czekoladę startą na tarce. Dokładnie mieszam. Rozkładam
na desce, dzielę na równe kwadraciki, obtaczam w pokruszonych orzechach i do
lodówki.
Jest to przekąska wykwintna, pyszna i zawsze robi wrażenie. Lubię
kilka ładnie zapakowanych czekoladek dawać w prezencie przyjaciołom, acz nie
tylko ;-)
Smacznego.
Komentarze
Prześlij komentarz