Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z 2013

Spaghetti z sosem pomidorowym

Makaron jest jednym z niewielu produktów, które moje dzieci mogą jeść w każdej ilości, na każdy posiłek, na każdą okazję, w każdym kształcie, w wersji soute, z sosem, suchy, ugotowany, kolorowy… Absolutna dowolność. Makaron jest dobry na wszystko. Na hasło „czy zrobić zupę z ziemniakami czy z ryżem?” zawsze pada odpowiedź „z makaronem”. Gdy pytam moich małych „co chcą na obiad?” tradycyjnie odpowiadają „naleśniki albo makaron”. Nie powiem, żebym była tym jakoś szczególnie zaskoczona i zasmucona. Sama też lubię makaron. I jeść. I przyrządzać. W poświątecznym rozleniwieniu, po zjedzeniu wszystkich zapasów kapust, grzybów ryb i maku, postanowiłam przygotować na obiad coś absolutnie zwyczajnego – makaron z sosem pomidorowym. Nie wiem czemu, ale ta wersja makaronu z sosem zawsze smakowała mi najbardziej. Muszę się także przyznać, że czasem wspomagałam się sosem ze słoika (najchętniej słoika sygnowanego Łowicz).   Ten smak sosu jest dla mnie kwintesencją bolognese. Od j

Wigilijne uszka

Ach te grzyby. W tym roku miałam wyjątkowo mało suszonych grzybków zebranych samodzielnie. W moich ulubionych lasach w okolicach Żelichowa przez całe lato i jesień była susza. A za każdym razem, gdy zapuszczałam się z koszykiem w knieję miałam wrażenie, że zbieram po kimś. Satysfakcja ze spacerowania po lesie ogromna, ale urobek marny. Wsparli mnie rodzice, którzy ofiarowali torebkę grzybków, ale niestety okoliczności nie sprzyjały i cały zapasik, ku mojemu głośno wyrażanemu oburzeniu, zjadły mole. Pełna nadziei wrzuciłam apel o wsparcie do jednego z portali, tak zwanych społecznościowych, na którym wszyscy się uśmiechają i są cool. Z pomocą przyszedł Bartek z Torunia, który ten rok w materii grzybowej mógł zaliczyć do wyjątkowo udanych. A że znamy się już ponad 10 lat i dobry człowiek z niego, przesłał nam na zdrowie (przez kolegę) pudełeczko kujawskich czarnołebków . Chwała mu za to. Przyznaję, że uratował mi tym skórę. Wiem, że wszystko można kupić. W końcu żyjemy

Jajo zapiekane z bułką

Nie pamiętam, gdzie i kiedy zobaczyłam pierwszy raz to danie. Ale od kiedy je zobaczyłam nie mogłam o nim zapomnieć. Wymyśliłam sobie, że najlepiej będzie smakowało na śniadanie. Zwykle jajka w naszym domu w wersji śniadaniowej są podawane na miękko, na twardo lub w jajecznicy. Nie jest to zbyt bogaty repertuar, ale nas to dotąd w pełni satysfakcjonowało. Od niedawna dołączył do obowiązkowego zestawu jajko zapiekane w bułce. Przygotowanie „jajka zapiekanego w bułce” zajmuje chwile dłużej, niż klasycznych kanapek. Czasem jednak warto przełamać rutynę. Ja to robię tak: Z bułki wycinam „pokrywkę” i trochę wydrążam środek. Nakładam podsmażoną cebulkę z szynką. Do tego wbijam jajko, solę, pieprzę i wkładam na 10 minut do rozgrzanego piekarnika. My uwielbiamy takie jajka, w którym można maczać się bułeczkę. Dlatego tak krótko pieczę, jeśli ktoś lubi bardziej na twardo trzeba piec dłużej. Według uznania.   Gdy już łyżeczką wyjemy wszystko ze środka, pozostaje d

Podarunki nalewkowe

  Czasem mam wrażenie, że powinny się tu znaleźć same wyjątkowe historie i przepisy. Piszę czasem coś, a potem chowam głęboko do pliku z przekonaniem, że zwykły kotlet nie godny opisu w tym zacnym miejscu. Z drugiej strony przecież jedzenie jest tu i teraz. Nie jadam codziennie w eleganckich restauracjach. Nie gotuję wykwintnych dań. Przykładowy kotlet jest nieodzowną częścią obiadu. Czasem jednak jego pyszność nie idzie w parze z jego fotogenicznością. Bywa, że aż nie chce mi się wyjmować aparatu fotograficznego. A wpis na tym blogu przecież powinien być opatrzony jakimś apetycznym kąskiem. W dobie obrazków atakujących mnie z każdej strony, nie wyobrażam sobie pisania o jedzeniu bez pokazania go. Mało tego, wątpię, żeby ktokolwiek zaglądał tu, gdyby nie było żadnej fotki. Przyznam się, że sama jestem uzależniona trochę od przekazu wizualnego. Fajnie, żeby koło obrazka była jeszcze treść. Ale pewnie, zrzucę teraz winę na moją podświadomość,   wolę się mniej wysilać i z

DYNIA - królowa jesieni

Ciasteczka dyniowe Jest niczym rozkokoszona na jesiennym tronie baronowa… jak rozpieszczona do granic przyzwoitości przez wrześniowe słońce królewiątko… jak naburmuszona swym nadmuchanym ego królowa jesieni… wielka, okrągła, dumna dynia. Zawsze mnie intrygowała i fascynowała. Ma niesamowicie intensywny smak. Z łatwością wyczuwam ten aromat w każdej potrawie, do której ją dodaję. A staram się różnorodnie wykorzystywać ten ogromny dar losu. W tym roku nie miałam swoich dyni, ale zostałam obdarowana przez teścia, któremu pięknie obrodziły dynie na kompoście. Uprawa ekologiczna – 100% nawozu naturalnego. Nieco odstraszała mnie zawsze jednak wielkość dyni. Jak już rozkroję jedną, to muszę ją wykorzystać do końca, a zwykle trafiały mi się egzemplarze w wersji XXL, więc roboty było co nie miara. Wyobraźnia miała co robić. W tym roku były więc powidła z dyni, placki dyniowe, zupa dyniowa, ciasteczka dyniowe… Ola przywiozła jeszcze pyszną naleweczkę dyniową. A sezon się

Barcelona cześć I. Na targu

  Uwielbiam takie miejsca. Na małej połaci skupiają się tu najpiękniejsze smaki, zapachy i kolory miasta. Dodałabym jeszcze instynkty, choć zdaję sobie sprawę, że w większości tylko te (a może aż te) związane z pożądaniem i ukrytymi pragnieniami. Zawsze wizyta na lokalnym rynku lub targu wzbudza we mnie duże emocje. Coś w rodzaju podekscytowania, żeby nie użyć słowa podniecenia zmieszanego z ciekawością. Coś w rodzaju oczekiwania zasłużonej nagrody. Nie ważne czy rynek jest w Wieleniu czy w Barcelonie. Instynkty muszą zostać zaspokojone! Rynek musi zostać odwiedzony. Ale się rozpędziłam. Po takim wstępie zastanawiam się, jak w pokojowy sposób przejść do tematu kulinarnego. W Barcelonie szczęście mi sprzyjało. Odwiedziłam dwa targi. Jeden łikendowy na placu przed kościołem Santa Maria del Pi. Trafiliśmy tam snując się bez celu gotyckimi uliczkami. Zatrzymaliśmy się w jednej z kawiarenek wyczuleni na lokalne czary. Niby nic. Kilka straganów… a na nich cuda. Tu wystawiali się

Cukinia mniam mniam

  Cukinie dostałam w prezencie od Maryli. Bardzo się ucieszyłam, bo bardzo ją lubię. I cukinię i Marylę. U niej w ogrodzie obrodziły i życzliwie dzieliła się nimi z innymi. W moim w tym roku ich zabrakło, znaczy zagapiłam się wiosną i nie posiałam. Uważam, że cukinie są niedocenione w kuchni. Niektórzy traktują je jako wypełniacz. Może dodatek do lecza, do zupy... One same w smaku są dość neutralne. Jak się doda cukru, są słodkie, gdy soli – słone. Ja lubię z nich robić placki, takie jak ziemniaczane tyle, że bez pyrków, a właśnie z cukinią. Lubię trzeć je na grubych oczkach, poszczególne kawałeczki wtedy pięknie rumienią się na gorącej patelni. Ale może dla odmiany podam przepis. Jedna cukinia (starta na grubych oczkach), posolona i odsączona z woda Jedna duża cebula pokrojona w kostkę Jajko Mąka Pieprz, sól do smaku Filozofia robienia placków jest tak skomplikowana jak kichanie. Znaczy zadanie proste, robi się samo,   a efekt zaskakujący. Co dalej?

Tort. Krem mascarpone

Jaki jest tort każdy widzi. Dla mojego teścia. Okazji chyba nie muszę tłumaczyć. Miałam już upieczony biszkopt. Nad kremem się długo zastanawiałam…. Nie prawda. Kłamię. Miałam zaledwie chwilę na zastanowienie. Znudziły mi się kremy, które do tej pory robiłam i bardzo chciałam na szybko ukręcić coś nowego, smacznego i oczywiście powalającego gości. O radę poprosiłam więc dwie fantastyczne kucharki i mistrzynie wypieków. Alinę i Dorotę. Obie podały mi niesamowite przepisy i obiecuję tu, z ręką na sercu, że wszystkie je wykorzystam. Może dziś już nie dam radę, ale na pewno zrobię. Jednak w dobie tykającego zegara nad głową, presją czasu i małego stresika, że nie zdążę, postanowiłam ukręcić krem z bitej śmietany i serka mascarpone. 2 śmietany kremówki 2 serki mascarpone (po 500 gr) Cukier puder Sok z cytryny Najpierw ubiłam śmietanę. Dodałam mascarpone. I pozostałe składniki do smaku. No i podzieliłam krem na dwie części. Do jednej dodałam jeszcze kakao prawdziwe. A

Zapiekanka z porami

Tą potrawę podpatrzyłam u koleżanki. Niby wpadłem tylko na poranną kawę, a u niej już obiadek gotowy do pieczenia. Nie byłabym sobą, gdyby nie zwróciła na to uwagi i nie zapytała co to, dla kogo i co jest w środku. Koleżanka podsumowała krótko "Moi to lubią". No to jak Jej to lubią, to pewnie i Moi polubią. Przepis banalny i naprawdę szybkie i smaczne danie. Zrobiłam je w dwóch wersjach. Wersja oryginalna jest z majonezem, wersja z musztardą jest bardziej light i ostrzejsza. Potrzebne będą: 2 pory 2 piersi z kurczaka Majonezem lub musztarda Żółty ser Wegeta Układamy warstwowo: pokrojony w tatarki lub pół talarki por (białe części); pokrojone w plastry piersi kurczaka;   teraz "wegetujemy";   na to warstwę majonezu lub musztardy (ilość wg. uznania i upodobania)   i ostatnia warstwa - starty na grubych oczkach żółty ser.   I do piekarnika na jakieś 40 minut. Zapiekanka ze zdjęcia trochę za długo była w piekarniku, ale  

Surówka z kiszonej kapusty

Kwaśny jest moim ulubionym smakiem. Surówkę, na którą chcę się dziś z Wami podzielić przepisem, po prostu uwielbiam. Do tego jest banalna do zrobienia, absolutnie nie wyszukana, wręcz plebejska i do tego jak to niektórzy mówią „bardzo zdrowa i pełna witamin”. Ta surówka jest barową i restauracyjną klasyką. Czy z kotletem, czy z klopsem, rybą czy kluskami, jest serwowana niemalże pod każdą szerokością geograficzna w naszym kraju. Jest niezastąpioną częścią składową niezniszczalnego „zestawu surówek”, bez którego żadne „danie dnia” nie ma sensu. Kapustę kiszona mam jeszcze z zapasów od wujka Janka, który co roku dla całej rodziny przygotowuje ilości hurtowe. Kapusta jest pyszna i wcale nie podobna w smaku do tej sklepowej. Resztę produktów nabyłam w sklepach okolicznych. Potrzebne są: - około 1/5 kg odciśniętej, drobno pokrojonej kiszonej kapusty - 2 starte na grubych oczkach średnie marchewki - 1 starte na grubych oczkach jabłko - ½ drobniutko pokrojonej cebuli

Ogórki w słoiku

Ogórki w słoiku to dla mnie kwintesencja przetworów. Ogórki kiszone i konserwowe (znaczy te w zalewie octowej) są żelaznym punktem w moich potyczkach z wekami. I nigdy nie mam dość „wkładania”, jeśli chociaż kilku zielonych słoików nie przygotuję. W tym roku rozpędziłam się na całego. Jak wpadłam w wir ogórkowy -   to zabrakło mi słoików. Postanowiłam więc, oprócz klasycznych , dużych zapchać zieleniną 5 litrowe butelki po wodzie mineralnej oraz mniejsze pojemności z przeznaczeniem na zupę, oczywiście ogórkową. Może niektórych dziwić, że kiszę ogórki hurtowo w dużych butlach po mineralce, ale lada moment będą już dobre i jak znalazł przydadzą się na Piknik Rycerski 14 września w Palędziu. Wtedy z KGW będziemy je serwować wraz z domowej roboty smalczykiem. Takim ze swarkami, majerankiem i jabłuszkiem. Mniejsze słoiki, których też już mam końcówkę postanowiłam napełnić ¾ ogórkami startymi na tarce, (na grubych oczkach) i zalać słoną zalewą. Plus wszystkie dodatki jak czosnek

Obiad Last Minute

Czasem bywa tak, że nie mam głowy do gotowania. Biegam w koło, załatwiam miliony spraw. Latam to tu, to tam. Po drodze pralnia, zakupy i stacja benzynowa. Albo przedszkole, szkoła i praca. Wpadam wtedy po zakręconym dniu zdyszana do domu (zwykle w okolicach popołudnia), a rodzina patrzy na mnie błagalnym i głodnym wzrokiem „co na obiad?”. Zwykle w tym dniu akurat marzyłabym o tym, żeby obiad sam się ugotował, spadł w paczce z darami, lub ewentualnie, żeby któryś z domowników wpadł na pomysł upichcenia czegoś. Ale zwykle wtedy wszystkie znaki na niebie i ziemi jednoczą się przeciwko mnie i dodatkowo lodówka jest pusta. Pusta z punktu widzenia obżartusa, bo przecież ja – wytrawna bojowniczka o prawo do jedzenia widzę tam kilka produktów, które zdatne są jeszcze do pożarcia. Po krótkim wstępie przejdę do meritum, choć ostatnio słyszałam od kogoś, że moje opowiastki są ciekawsze od moich przepisów ;-) Kwestia smaku. Wróciłam zdyszana do domu, rodzina chciała jeść, a ja musiałam szybko

(kor) MORAN nad jeziorem

Zdarzyło mi się ostatnio cos bardzo miłego. Chcę się z Wami podzielić wrażeniami z bardzo romantycznej i smacznej kolacji, na którą zaprosił mnie mój Menio z okazji rocznicy ślubu. Miejsce: Hotel Moram nad jeziorem Powidzkim. Co prawda rocznica na dni kilka, ale doprawdy czym jest tych kilka dni w porównaniu do tych lat szczęśliwie spędzonych. Menu wybraliśmy sugerując się przystawkami. Ja mam długie zęby na krewetki – a konkretnie koktajl z krewetkami,.Rafi uwielbia surowiznę, czyli carpaccio. Dalej też było pysznie: moja zupa cebulowa z mega grzanką oraz zupa z białych warzyw Rafiego. Oraz dania główne – kurczę w różnymi dodatkami. Jeden z czerwoną cebulą na słodko, drugi w sosie z suszonymi pomidorami i puree marchewkowo – ziemniaczanym. No i deserek. Gorące maliny z kulką lodów waniliowych oraz ricotta także z malinami. Oba doskonałe. Wszystko pięknie podane i bardzo smakowite. Nie będę się rozwodzić dziś nad smakami. Po prostu oddam się błogim wspomnieniom, bo j