Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z lipiec, 2012

Świnoujście. Przyjemności

To będzie banalny wpis. Pomysł na niego przyszedł mi do głowy dziś rano, gdy zobaczyłam na plaży grupę zapaleńców ćwiczących karate. Między (opalonymi) paniami w bikini, panami w szorcikach dumnie prężącymi owłosione torsy i rodzinami z dziećmi, synchroniczna biała ekipa odziana w tradycyjne stroje wzbudzała nie lada ciekawość plażowej gawiedzi. W międzyczasie minęły mnie 3 małe grupki patyczaków, czyli entuzjastów nornic walking i pomyślałam sobie: ludziom tu dobrze. W końcu nie wszyscy przyjechali tu z dziećmi, nie wszystkim plaża służy wyłącznie do niewinnego smażenia boczków i pluskania się w słonej wodzie. Dla jednych przyjemnością jest obserwowanie swoich dzieci upaplanych po dziurki w nosie w piachu, ba nawet samo upaplanie, dla innych wypicie Browarka na ręczniku z widokiem na morze, albo po prostu aktywne spędzanie czasu na świeżym powietrzu. Szacuneczek dla tych ostatnich. Każdy ma prawo spędzać urlop jak lubi J No właśnie, wspominałam już wcześniej, że nie wyobra

Świnoujście. Plażowo.

Nie jest dla nikogo zaskoczeniem, że będąc na wakacjach w odległości plus minus 20 km od morza, gdy tylko w telewizji pogodynka z długimi nogami oznajmi „będzie słońce!”, każdy pakuje dorobek życia, tobołek zarzuca na plecy i rozpoczyna krucjatę na plażę. Gdy już tam dotrze zwykle (z rozmysłem) wybiera miejsce spoczynku między grajdołkiem rodziny z 3 małych, rozkrzyczanych dzieci, 3 pań z uzdrowiska oraz rodziny z 2 kłócących się dzieci. Nowy plażowicz szybko rozpakowuje swój dobytek i zaznacza swoje terytorium, rozkłada kocyk, równiutko obok siebie dwa ręczniki, samo rozkładający się namiocik (hit sezonu), a wszystko ogradza parawanem lub dwoma. Niektórzy dodatkowo kopią fosę dokoła swojego zamku, aby jeszcze dobitniej zaznaczyć, gdzie kończy się przestrzeń sąsiada, a zaczyna moje królestwo. Potem dzielnie siedzi i pilnuje twierdzy. W końcu tak wiele energii włożył w jej budowanie. Urlop idealny… Przyjrzyjmy się jednak rodzinie z 3 małych, rozkrzyczanych dzieci. Rodzice najchęt

Świnoujście. Bankiet w Hotelu Hampton by Hilton

Z pewnych ważnych powodów zaproszono mego męża z osobą towarzyszącą na oficjalne otwarcie Hotelu Hampton by Hilton w Świnoujściu. Osobą towarzyszącą oczyliwiście byłam ja. Uroczystość zbiegła się z rozpoczęciem Karuzeli Cooltury, czyli multidyscyplinarnego festiwalu kultury, wolnych myśli, ale i celebrytów.   Ci ostatni niezwykle   tłumnie przybyli na wspomnianą wyżej imprezę. Pierwszy raz w życiu już przed wejściem do lokalu przywitali mnie uprzejmi stewardzi oraz czerwony dywan, na końcu którego stała grupka fotografów, zwanych z włoska paparazzi z pół metrowymi lufami skierowanymi w każdego, kto choć odrobinę jest do kogokolwiek podobny. No ja podobna nie jestem, mój mąż także, więc zdjęcia zrobił nam tylko zaprzyjaźniony Robert i to jeszcze moim aparatem. Faktycznie przybyłe na imprezę znane osoby o twarzach znanych z telewizji, gazet czy innych przybytków pociechy   gawiedzi mogłabym wyliczać w dziesiątkach, ale skupię się tylko na moich ulubionych. Janusz Gajos, Alan Starski,

Fasolka z tajemniczego ogrodu

Fasolka z tajemniczego ogrodu Edyty i jej męża Na kilka dni stałam się posiadaczką klucza do magicznego ogrodu. Jego właścicielka dając mi klucz powiedziała, że mogę się poczęstować tym co dobre, a przede wszystkim zaprasza na fasolkę. W niedzielne popołudnie, między jednym deszczem a drugim postanowiłam wybrać się na spacer i odwiedzić ogród, o którym wiele słyszałam. Z początku klucz nie chciał otworzyć furtki, jakby bronił dostępu do swoich skarbów. Kiedy jednak zamek ustąpił ukazały mi się zielone zagony pełne dorodnych warzyw i owoców. Czego tam nie było! Zielony groszek z kusząco zaokrąglonymi strączkami, soczysta marchew, niemal błyszcząca w słońcu fasolka jasna, idealnie wysmukła fasolka zielona, filigranowe ogórki, bujne ziemniaki, krzaczaste selery, strzeliste pory, kształtne, okrągłe główki między ogromnymi liśćmi kapusty, kukurydza z rozwianymi na wietrze złotymi kłosami… A wszystkiemu przyglądały się wiecznie głodne nektaru pszczoły z uli ustawionych w ró

Ogórki konserwowe

Sezon ogórkowy za pasem, wakacje w pełni, czas na kolejne danie z mojej letniej, słoikowej top listy. Rok temu, wczesną wiosną wsadziłam ogórki, ale zanim zdążyły się zaaklimatyzować w moim ogrodzie zjadły je drapieżne bestie potoczne zwane ślimakami. W tym roku również zaryzykowałam i się opłaciło. Mięczaki się zagapiły - rzuciły się na wysiane nieopodal aksamitki. Ogórki polubiły swoje miejsce i obdarowały mnie się obfitym owocem. Tym razem ogóreczki zrobiłam według przepisu Pani Joli - mojej sąsiadki, która mnie wspiera czasem, radą czy przepisem   i jak z piosenki „pożyczy zapałki, pól masła, kilo soli”. Ogórki małe, zielone, świeże układamy w litrowych słoikach. Do każdego słoika dodałam: Ząbek czosnku Gałązkę kopru (koniecznie z nasionami) Kilka ziaren pieprzu Kilka ziaren gorczycy Zalewa: 5 szklanek wody + 1 szklanka octu Na każdy litr  zalewy dodatkowo dodałam 2 łyżeczki cukru i 1 łyżeczka soli Wszystko gotujemy, zalewamy ogórki i zakręcamy. Na

Nalewka na zielonych orzechach włoskich

Nic szczególnego. Orzechówka, zwana w mojej rodzinie likarstwem. Rzecz prosta, banalna rzekłabym nawet niesmaczna, lecz w chwilach uporczywego, upierdliwego i wkurzającego bólu części ciała zwanej brzuchem – zbawienna i skuteczna jak nic innego na świecie. Zielone orzechy włoskie dostałam od mamy (z jej ogrodu), spirytus nabyłam w sklepie. Do dużego słoja z IKEA pocięłam orzechy i zalałam litrem spirytusu ze szklanką zimnej wody mineralnej oraz potłuczone 3 migdały. Po 4 tygodniach należy zagotować 1/2 kg cukru ze szklanką dobrej wody. Ostudzić i dodać do nalewki. Zostawić na dobę. Odcedzić i zlać do butelek.

Arbuzowy wypas

Dziś małe wspomnienie ostatniego spotkania na tarasie. We trzy obmyślałyśmy nowy projekt warsztatów w naszych świetlicach wiejskich. Bezchmurne niebo, kawa, sorbet ananasowy, arbuz i burza mózgów. Dobre pomysły przychodziły do nas stadami. Czas zacząć działać :-) Arbuz kojarzył mi się z latem, pestkami i ufaflunieniem się sokiem od stóp do głów, póki nie wpadłam na pomysł potraktowania go jak miski :-) Teraz mogę go jeść na każdą okazję i mogę go jeść godzinami. Polecam szczególnie w upały na trawie.

Słodki, domowy, dżem wieloowocowy

Ciąg dalszy przetworowego Eldorado. Dziś wariacja na temat dżemów. Pierwszy amok zawiązany z zachłyśnięciem się świeżymi, cudownie dojrzałymi owocami już mi minął. Mam wykonany plan minimum, czyli moja spiżarnia wzbogaciła się o moje ulubione przetwory: dżemy truskawkowe i sok porzeczkowy. Teraz mogę spokojnie zająć się innymi słodkościami. Dziś postanowiłam poszaleć, ale tylko odrobinę: dżem wieloowocowy . 4 kg czereśni 1 kg truskawek 1 kg wiśni 2 słoiczki nie słodkiego soku z czerwonych porzeczek 2 kg cukru lub 4 opakowania cukru żelującego 2:1 marki dowolnej Sposób 1: Owoce długo, długo, długo podgrzewać (smażyć) w garnku i grubym dnie na małym ogniu, aż wszystko zgęstnie, dodać cukier i jeszcze podgrzewać, aż nasz dżem będzie miał konsystencję gęstej śmietany. Sposób2: Owoce gotować do momentu aż się rozpadną. Zostawić na noc w garnku. Rano sporządzić dżem według instrukcji na opakowaniu cukru żelującego. Lepiej trzymać się instrukcji, bo kombinowanie z

39 pierogów z jagodami i inne

Wczoraj cały dzień spędziłam u teścia na wsi, a właściwie w jego fantastycznym ogrodzie zbierając czerwone porzeczki. Niby tylko sześć krzaków, ale roboty na kilka godzin. Dziabągi na szczęście nie przeszkadzały, ale też i szczególnie nie pomagały. Choć samo nieprzeszkadzanie można uznać za ogromną pomoc. Orbitowały gdzieś w pobliżu na trawie, na drzewach, w biegu i z radością. Z owoców udało się wstawić 3 sokowniki. Na każdy wsypaliśmy z tatą około 5 kg czystego owocu i 2 kg cukru, w rezultacie otrzymaliśmy ponad 5 litrów słodziutkiego soku porzeczkowego z każdego wkładu. Pychotka. W drodze do domu jak to zwykle latem bywa zatrzymałam się w Goraju. To taka wioska pełna sadów i   gospodarstw chętnie dzielących się swymi plonami z podróżnymi. Wiosną kupuję tam szparagi. Jesienią śliwki i gruszki. Wczoraj po małych pieniądzach kupiłam wiśnie i truskawki – na dżemy, soki i nalewki. W Piotrowie zatrzymałam się po jagody. W domu jeszcze wymieniłam z Olą część wiśni na czereśnie

Degustacja wina

Wstęp.   Lubię wino. Rozwinięcie. W życiu porwałam się na robienie domowego wina tylko raz. W 2004 roku natchniona romantycznie postanowiłam zrobić wino z płatków róż zebranych z kwiatów na ślubie mojego brata. Zgodnie ze wszystkimi prawidłami uwarzyłam pyszny, słodki napój. Brat miał otrzymać butelkę w prezencie na piątą rocznicę ślubu, niestety po latach nie było już czego świętować. Wino wciąż czeka na odpowiednią okazję do konsumpcji. Pomimo, że jestem z siebie po latach bardzo dumna, kolejnych prób jak na razie nie podjęłam. Nie zmienia to faktu, że bardzo lubię wino. Póki co zdaję się na specjalistów, choć nie wykluczam, że kiedyś, wiedziona jakimś ulotnym obrazkiem zmierzę się z tą eteryczną materią ponownie. Moim ulubionym sklepem z winami jest Dom Wina w Skórzewie na ul. Poznańskiej (i proszę to potraktować jako reklamę, bezpłatną, koleżeńską i dobrowolną). Pracuje tam Marta, która doskonale zna się na winach, wie co lubię, a nawet co lubi mój mąż (jakkolwiek to brzmi!) J