Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z maj, 2014

Łosoś kiszony

W ubiegły weekend brałam udział w uroczystościach związanych z I Komunią Świętą naszej chrześnicy. Uroczystość zacna, piękna, uduchowiona. Dziecko zadowolone i odpowiednio zmotywowane. Wbrew panującej modzie uroczysty obiad odbył się w domu, tak jak drzewniej bywało. Obiad przygotowali właściwie wszyscy. Każdy coś wniósł od siebie. Nawet jeśli nie gotował w kuchni, to szykował stół. Menu było tradycyjne, ale takie jak wszyscy lubią. Przystawka: kiszony łosoś na sałacie z octem balsamico. Zupa: rosół z makaronem Danie główne: schab ze śliwką, zrazy wołowe, młoda kapusta, sałatka marchewkowa z jabłkiem, młode ziemniaczki, kluski śląskie Deser: tort, sernik, szarlotka z lodami *** Wszystko co powyżej już kiedyś gotowałam, piekłam i pichciłam. Jedynie łosoś kiszony mnie zafrapował. Mama zdradziła mi na szczęście jak go zrobiła i teraz mogę się z Wami podzielić dobrą nowiną. Bo proste to, a pyszne!! Bardzo świeży płat łososia należy oczyścić i umyć, oskrobać

Koreczki i szaszłyczki

W piątek odbył się targ zdrowej żywności w szkole. Pani poprosiła, aby rodzice przygotowali jakieś zdrowe smakołyki. Jedna mama upiekła bezglutenowe ciasteczka, inna zrobiła sałatkę owocową, ja chciałam się popisać i zrobić coś innego. Pół wieczoru spędziłam na wertowaniu sieci w poszukiwaniu zdrowego, oszałamiającego ekstra cudu. Ok, może za krótko przeszukiwałam sieć. Stanęło na prostych koreczkach i szaszłyczkach. Pytanie brzmiało jak je przygotować, aby wyglądały szałowo, smakowicie, ale przede wszystkim zachęciły młodych ludzi do zjedzenia. Koreczki pingwinki. Bez komplikacji. Proste do zrobienia nawet dla kilkulatka. A ile radochy przy robocie. Tylko trzy składniki: czarne oliwki, mozarella i marchewka. Pierwszy raz te cuda widziałam u Marty na tablicy. Też je wygrzebała gdzieś w necie i pokazała światu. Szaszłyki owocowe. Niby nic niezwykłego, ale kolorowe owoce na patyku wreszcie mojego młodszego niejadka przekonały do owocojedzenia. Ba! Miś n

Zapiekanka naleśnikowa z mielonym

Ostatnio dość ambitnie realizuję hasło „albo teraz albo nigdy”. Biorę się za prawie wszystko, biorę co się da. Wymyślam sobie zadania, realizuję pomysły innych. Rok bardzo ciekawie rozpoczął się od wyprawy do Oslo (w Norwegii) i od tamtej pory nie daje mi chwili wytchnienia. Czasem mnie to zastanawia, a nawet przeraża. Przecież dlatego zrezygnowałam z korporacji, aby unikać tego tempa, biegania. Aby mieć czas na dostrzeżenie finezji i wszystkich kolorów, kształtów życia, a nie tylko wpatrywać się w ambitnie wyznaczony cel na horyzoncie. Poniedziałki przypominają piątki. Z tą różnicą, że w piątek wieczorem, można spuścić się z łańcucha i nie zważać na to, że kolejny poranek jest kolejnym etapem maratonu. Zapiski w kalendarzu są wyznacznikiem nastroju. Jest przecież tyle do zrobienia. Wszystko musi być załatwione. Samo się nie zrobi. Przecież świat nie poczeka. I tak dalej… Piszę to przy sobocie. Po modelowym tygodniu kręcenia się za własnym ogonem. Wiem, że nie chciałabym